Rozdział 1.
-Daj
mi spisać! No błagam!- Prosiły dziewczyny. Linsey oczywiście wyciągnęła zeszyt
z ekonomii i czekała aż przepiszą zadanie. Gdy zadzwonił dzwonek wszyscy
wbiegli do klasy. Linsey jak zwykle przygotowana, odpowiadała na pytania
nauczyciela, robiła zadania i była z tego zadowolona.
Nie była zadowolona jednak z tego, że tylko ona taka była. Każda koleżanka stawała się przyjaciółką, gdy coś od niej chciała.
Lin była bardzo wrażliwą dziewczyną, uwielbiała śpiewać, malować, pisać wiersze i opowiadania. Wyglądała jak Alicja z krainy czarów. Długie blond włosy, zawsze jakaś delikatna bluzka i przód włosów spięty do tyłu kokardką w serduszka. Mimo tego, że była słodka to nikt jej nie akceptował.
Nie chodzi tu o dziewczyny, bo dziewczyny dosyć są lubiły, chodziło tu o chłopców.
Miała 17 lat, i mimo wieku miała mało (w porównaniu do innych dziewczyn) chłopaków.
Od jej ostatniego związku minęło ponad 2 lata. Chłopak, z którym się spotykała był zadufanym w sobie samolubem, który uważał, że nie chce mu się tego dalej ciągnąć, ponieważ mieszka AŻ dwadzieścia minut drogi od niej. Jego poprzednik był po prostu zboczony, Lin nie wiedziała, że chłopak może zacząć się kleić do dziewczyny po dniu, w którym się spotkali. Po drugie, uważał, że jest ideałem.
Wracali do siebie 2 razy, bo Lin myślała, że chociaż troszkę się zmienił- myliła się.
Jej życie miłosne nie było szczęśliwe.. Nigdy jej nikt nie pokochał za to, kim jest.
W drodze powrotnej, jadąc rowerem, wyobrażała sobie jak by jej życie mogło wyglądać, gdyby była inna. Bardziej szalona, odważna, idealna. Wiedziała, że nie umie nawiązywać kontaktów i jeśli kogoś pozna to od razu się do tej osoby przywiązuje.
Gdy stała z Ashley (szalona, przyjacielska i umiała zagadać do człowieka), która rozmawiała z chłopakami ze starszych klas, nie wiedziała, co mówić i czy w ogóle coś mówić.
W domu rzuciła torbę na podłogę w pokoju, po czym położyła się na minutę w łóżku i kontynuowała marzenia.
,,Jak bym była inna na pewno zagadałabym do kogoś, chociaż wiem, że najważniejsza jest nauka. Ale.. Brakuje mi tego, kurcze jak ja chciałabym, aby ktoś mnie przytulił, potem czuć jego zapach na bluzce. Ahh.. I żeby mnie kochał taką, jaka jestem nie seksowniejszą, nie bardziej szaloną, nie bardziej otwartą po prostu taką samą’’.
Po ciele Linsey przeszły ciarki, a z oka spłynęła maleńka łezka. – Kochanie obiad!- Zawołała ją mama.
Lin szybko otarła łezkę i poszła do kuchni.
Na obiad miała spaghetti i sok pomarańczowy. Gdy zjadła wstawiła wodę na jej ulubioną czerwoną herbatę i czekała aż czajnik zacznie gwizdać. W końcu udała się do pokoju i zaczęła robić lekcje.
-Linsey! Miałaś umyć naczynia! Dalej, ja mam dużo na głowie.- Zawołała mama z korytarza. Mama Lin wybierała się do wujka James’a. Lin zaczęła zmywać naczynia i zaczęła śpiewać. Uwielbiała to robić, ponieważ ją to za każdym razem odstresowało. Miała delikatną barwę głosu, może nie śpiewała jak profesjonalistka, lecz robiła to dość dobrze i czysto. Śpiewała piosenkę o przyszłości, o tym, kim i jaka będzie. Zawsze się nad tym zastanawiała, bo bała się czy kiedykolwiek kogoś pozna, czy kiedykolwiek ktoś ją pokocha.
Wiedziała, że bardzo dobrze się uczyła i będzie wykształcona, więc oto się nie martwiła.
Wyszła na ogród podlać bazylię. Hodowała ją od paru dni i bardzo o nią dbała, codziennie podlewała, wyrywała chwasty i ciągle ogradzała, bo jej psu bardzo smakowała ta roślinka.
Zachodziło słońce, Lin bardzo lubiła na nie patrzeć. Weszła na dach małej szopki, w której trzymali rowery i spoglądała na nie. –Słońce, proszę Cię, gdy wzejdziesz przynieś mi proszę coś dobrego. Nie chodzi mi już o popularność w szkole, nie o lepsze oceny, nie o więcej przyjaciół… Tylko o niego. Tego nieznajomego, który mnie pokocha, za to, kim jestem. Mam nadzieję, że tym razem mnie posłuchasz.- Szeptała Lin, z nadzieją.
Poszła do domu i weszła do swojego pokoju, po czym przeczytała ulubioną książkę i położyła się spać.
Nie była zadowolona jednak z tego, że tylko ona taka była. Każda koleżanka stawała się przyjaciółką, gdy coś od niej chciała.
Lin była bardzo wrażliwą dziewczyną, uwielbiała śpiewać, malować, pisać wiersze i opowiadania. Wyglądała jak Alicja z krainy czarów. Długie blond włosy, zawsze jakaś delikatna bluzka i przód włosów spięty do tyłu kokardką w serduszka. Mimo tego, że była słodka to nikt jej nie akceptował.
Nie chodzi tu o dziewczyny, bo dziewczyny dosyć są lubiły, chodziło tu o chłopców.
Miała 17 lat, i mimo wieku miała mało (w porównaniu do innych dziewczyn) chłopaków.
Od jej ostatniego związku minęło ponad 2 lata. Chłopak, z którym się spotykała był zadufanym w sobie samolubem, który uważał, że nie chce mu się tego dalej ciągnąć, ponieważ mieszka AŻ dwadzieścia minut drogi od niej. Jego poprzednik był po prostu zboczony, Lin nie wiedziała, że chłopak może zacząć się kleić do dziewczyny po dniu, w którym się spotkali. Po drugie, uważał, że jest ideałem.
Wracali do siebie 2 razy, bo Lin myślała, że chociaż troszkę się zmienił- myliła się.
Jej życie miłosne nie było szczęśliwe.. Nigdy jej nikt nie pokochał za to, kim jest.
W drodze powrotnej, jadąc rowerem, wyobrażała sobie jak by jej życie mogło wyglądać, gdyby była inna. Bardziej szalona, odważna, idealna. Wiedziała, że nie umie nawiązywać kontaktów i jeśli kogoś pozna to od razu się do tej osoby przywiązuje.
Gdy stała z Ashley (szalona, przyjacielska i umiała zagadać do człowieka), która rozmawiała z chłopakami ze starszych klas, nie wiedziała, co mówić i czy w ogóle coś mówić.
W domu rzuciła torbę na podłogę w pokoju, po czym położyła się na minutę w łóżku i kontynuowała marzenia.
,,Jak bym była inna na pewno zagadałabym do kogoś, chociaż wiem, że najważniejsza jest nauka. Ale.. Brakuje mi tego, kurcze jak ja chciałabym, aby ktoś mnie przytulił, potem czuć jego zapach na bluzce. Ahh.. I żeby mnie kochał taką, jaka jestem nie seksowniejszą, nie bardziej szaloną, nie bardziej otwartą po prostu taką samą’’.
Po ciele Linsey przeszły ciarki, a z oka spłynęła maleńka łezka. – Kochanie obiad!- Zawołała ją mama.
Lin szybko otarła łezkę i poszła do kuchni.
Na obiad miała spaghetti i sok pomarańczowy. Gdy zjadła wstawiła wodę na jej ulubioną czerwoną herbatę i czekała aż czajnik zacznie gwizdać. W końcu udała się do pokoju i zaczęła robić lekcje.
-Linsey! Miałaś umyć naczynia! Dalej, ja mam dużo na głowie.- Zawołała mama z korytarza. Mama Lin wybierała się do wujka James’a. Lin zaczęła zmywać naczynia i zaczęła śpiewać. Uwielbiała to robić, ponieważ ją to za każdym razem odstresowało. Miała delikatną barwę głosu, może nie śpiewała jak profesjonalistka, lecz robiła to dość dobrze i czysto. Śpiewała piosenkę o przyszłości, o tym, kim i jaka będzie. Zawsze się nad tym zastanawiała, bo bała się czy kiedykolwiek kogoś pozna, czy kiedykolwiek ktoś ją pokocha.
Wiedziała, że bardzo dobrze się uczyła i będzie wykształcona, więc oto się nie martwiła.
Wyszła na ogród podlać bazylię. Hodowała ją od paru dni i bardzo o nią dbała, codziennie podlewała, wyrywała chwasty i ciągle ogradzała, bo jej psu bardzo smakowała ta roślinka.
Zachodziło słońce, Lin bardzo lubiła na nie patrzeć. Weszła na dach małej szopki, w której trzymali rowery i spoglądała na nie. –Słońce, proszę Cię, gdy wzejdziesz przynieś mi proszę coś dobrego. Nie chodzi mi już o popularność w szkole, nie o lepsze oceny, nie o więcej przyjaciół… Tylko o niego. Tego nieznajomego, który mnie pokocha, za to, kim jestem. Mam nadzieję, że tym razem mnie posłuchasz.- Szeptała Lin, z nadzieją.
Poszła do domu i weszła do swojego pokoju, po czym przeczytała ulubioną książkę i położyła się spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz